niedziela, 16 lutego 2014

Road Trip. Day 6. Salt Lake City.

Po dwóch parkach: Mesa Verda i Arches pojechaliśmy do miejsca noclegu: Salt Lake City.
Miasto to kojarzy się głównie z zimową olimpiadą w 2002 r.
Wjechaliśmy tam późnym wieczorem i po chodzeniu przez cały dzień w 40 stopniach po pustyniach miło było poczuć chłodek i świeże powietrze.
Gdy wjeżdża się do miasta nie sposób zauważyć wielkiego oświetlonego budynku, który wygląda jak zamek.




Budowla ta jednak nie jest zamkiem a kościołem.
Bajkowo oświetlonym kościołem.






 Wyglądał na prawdę nieziemsko..




Salt Lake City jest  miastem w większości zamieszkanym przez mormonów, czyli ludzi wyznających religię Kościoła Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich, po angielsku:. The Church of Jesus Christ of Latter-day Saints – w krajach anglojęzycznych przyjął się skrót LDS.
Główna siedziba znajduje się właśnie w Salt Lake City.




W USA religia ta jest bardzo popularna. Kościół jest w większości krajów świata i liczy około 15 mln wiernych.
Mnie osobiście uczyła Zumby babeczka, która była mormonką i była przecudowną osobą, zarażała wszystkich optymizmem, poświęceniem i radością.
Na prawdę niesamowita kobieta.
Wbrew wszystkim stereotypom mormoni wcale nie uprawiają poligamii. Wręcz przeciwnie.
 "Wierzą w  małżeństwo na wieczność oraz, że związek między mężem a żoną (oraz przyszłymi dziećmi) będzie trwał nie tylko do śmierci jednego ze współmałżonków, ale jeżeli oboje dochowają wierności (sobie nawzajem oraz Bogu i jego przykazaniom), to ich małżeństwo i rodzina będą trwały przez całą wieczność. Mormoni kładą duży nacisk na szczęście rodzinne. Mają też zazwyczaj wielodzietne rodziny" / Wikipedia

Moja babka od zumby miała 4 dzieci :)

Następnego dnia rano udało mi się wyciągnąć Patrycję na szybkie wyskoczenie pod Utah State Capitol.
Nie udało mi się dojechać do Washingtonu, żeby obejrzeć ten najsłynniejszy Capitol, ale po obejrzeniu tego w Salt Lake mogę śmiało powiedzieć, że teraz nie śpieszy mi się tak do tamtego.



Budynek jest nieziemski!
Ogromny, potężny i cudnie góruje nad miastem.



Przed samym wejściem znajduje się ul.
Ul i pszczółki to symbol stanu Utah i nie ma on nic wspólnego z wytwarzaniem miodu czy tym bzyczącym przemysłem.




Otóż założyciel miasta i kościoła mormońskiego po przybyciu na obecne tereny Salt Lake City zdecydował, że tu osiądą a symbolem ich nowego miasta będzie ul, który ma pokazywać, że tylko wspólną pracą wielu ludzi można zbudować coś wielkiego i znaczącego.
I w ten sposób stan Utah został "The Beehive State" i ul znajduje się na fladze stanowej.



Po wejściu do środka można powiedzieć tylko WOOOOOW.
Wszędzie wypolerowany marmur, niesamowita gra świateł wpadająca przez okna, rzeźby i przenikliwa cisza.
Mnie urzekły najbardziej przepiękne schody.
Już widziałam oczami wyobraźni jak schodzę po nich w sukni balowej...AH!




Ta sama wyboraźnia podsunęła mi również wizję jak pięknie ślizgają mi się buty na tych wygładzonych do granic możliwościach schodach i spadam z gracją i łomotem na sam dół...



Dlatego skupiłam się na oglądaniu innych rzeczy.



Wnętrze kopuły:






Po wyjściu z Capitolu w końcu ukazał się przepiękny krajobraz
Osoby tam pracujące mają niezły widok z biura :)









 Potem skoczyłam tylk raz dwa kupić magnesik z Salt Lake City do kolekcji i jechaliśmy dalej, bo czekała nas jazda do Yellowstone.

Ale,ale...
Jakże wyjechać z Salt Lake City bez zobaczenia tytułowego Salt Lake?
Otóż terrorem i stanowczością zarządziłam, że nie ma takiej możliwości, żeby nie podjechać i chociaż z daleka zobaczyć tego jeziora.
Bo muszę i kropka.
Wypytałam parę spotkanych osób, gdzie w kierunku naszej jazdy, jest jakiś punkt widokowy i okazało się, że to wcale nie taka prosta sprawa.
Więc po sterroryzowaniu reszty grupy pojechaliśmy na Antelope Island, które było jednym z najlepszych punktów.


Czemu Salt LAke jest takie sławne?
Otóż jest ono po Morzu Martwym drugim najbardziej słonym akwenem świata oraz czwartym co do wielkości jeziorem bezodpływowym na świecie.
W jeziorze nie występują ryby, tylko algi i jakieś małe skorupiaczki pędraczki.
Wielkie Jezioro Słone stanowi pozostałość plejstoceńskiego jeziora Bonneville, które miało powierzchnię ok. 50 tys. km². (Wikipedia) /dla porówniania: to cała powierzchnia Słowacji /
Woda w nim jest tak gęsta, że można wręcz pić herbatę leżąc na powierzchni wody :)





Na wyspę wjeżdza się dłuuuuuuuuuuuuuuuuuugą drogą po której bokach jest tylko sól, sól, martwe zasolone żyjątka i kosmiczny krajobraz.
Ale potem, po wjechaniu już na wyspę ukazuje się takie cudo:


O ile np widoki na Hawajach skłaniają do rozpływania się w marzeniach, zachody słońca wywołują romantyczny nastój a Wielki Kanion do przemyśleń o wielkości tego świata i potęgi natury, tak tutaj mogłabym absolutnie siedzieć i medytować.
Idealne miejsce do yogi, wyciszenia się.









Natura tutaj milczy. Cisza. Zupełnie nic.

Woda jest tak idealnie równa, szklana, że aż wydaje się sztuczna.




Tylko cisza i niesamowity spokój.



Niestety moje wyciszenie i stan zrelaksowania prysnęły kiedy wybuchnęłam śmiechem po przeczytaniu tej oto instrukcji wiszącej w Visitor Center na wyspie:




I tak oto bizońskim akcentem zakończyliśmy pobyt w Salt Lake City.
A na koniec  jeszcze człowiek-zwiedzacz w pełnym rynsztunku,
plecak:checked!
lustrzanka: checked!
na-paśnik w pasie: checked!
zdjęcie z ręki w lustrze: checked! :)