czwartek, 16 maja 2013

Week 19. 365 Project.

126/365
Dokładnie za miesiąc o tej porze będę wolnym człowiekem.
Koniec z robieniem lunchboxów, z odrabianiem lekcji, byciem na każde zawołanie i użeraniem się z hostami.
Ahhhh.
Błogie lenistwo nadchodzi.
Póki co, dzisiejszy dzień był mega nudny i monotonny.
Z nudów odkryłam po co jest szufladka w aucie... na frytki.
Zdecydowanie.
Pasują tam idealnie.






127/365
Dziś miałam dzieciaki do nocy, bo hostka pojechała na zajęcia jak być dobrym rodzicem.
Host był w domu o 23.00, bo mu się  "pomyliło", że hostka mówiła, że ona wróci na 20.00, a nie, że zaczyna te klasy o 20.00.
Więc miałam fajny dzień z dzieciakami, robiliśmy co tylko mieli ochotę, nikt z rodziców ich nie poganiał a i tak wszystko było zrobione.
Po kolacji włączyliśmy sobie American Idol na Wii i darliśmy się w niebogłosy.
Śpiewać każdy może, trochę lepiej lub trochę gorzej... albo bardzo źle jak Ania.
Nie szkodzi.
Bawiliśmy się świetnie i brzuchy nas bolały od śmiechu :)




128/365
W sobotę wysłam kolejne paczki do Polski.
Dlatego dziś spakowałam dwa kartony pełne ciuchów i butów.
Jak tak patrzyłam na te pudła to wydawało mi się, że one takie wielkie są, tyle się w nich zmieści a tu włożyłam kalosze, parę trampek, trochę tshirtów i już nie ma miejsca na połowę tego co tam miałam wpakować...
Tak czy inaczej teraz powinnam się już zmieścić w dwie walizki, które mam.
Dwie- bo jedną bedę musiała i tak dokupić jako extra bagaż.





129/365
Oglądam ostatnio non stop Hawaii Five O- serial kriminalny, którego akcja dzieje się- jak nazwa sama wskazuje-na Hawajach  :P
Poza wpatrywaniem się jak głupie ciele w głównego aktora: Alex'a O'Loughlin'a, zmotywował mnie ten serial do ruszenia dupska i popracowania nad moją kondycją.
Oni tam ciągle biegają, skaczą i głupio mi się zrobiło, że taka młodam i leniwam.
Męczyłam się od samego patrzenia jak oni zasuwają.
I ja się wybieram na mega road trip, a w przyszłości być może i do Australii a tu z czym do ludzi...no z czym....
Więc jak już wspomniałam we wcześniejszych postach chodziłam przez 2 miesiące na siłownię, a potem zaczęłam codziennie dreptać po moich wzgórzach  ok 5km
Plus wróciłam na zumbę i dzielnie zumbuję 4x w tyg.
Diet, żadnych nie uznaję.
Kocham jeść.
Jak mam na coś ochotę to jem i już.
Bo nie chcę schudnąć.
Chcę poprawić zerową a wręcz minusową kondycję.
Więc zagoniłam dziś mojego wewnętrznego leniwca do wysiłku i jak Młody miał mecz basball'owy przez 1,5 h, to w tym czasie odziałam się godnie, jak na sportowca kalifornijskiego przystało, i poszłam "pobiegać".
W cudzysłowie, bo nie było to  dokładnie biegnięcie a megaaaa szybki marsz przez ok 7km
Biegłam tylko z górki :P
I biegłam na odcinku, który był przy boisku, na którym grali.
Płot był mega długi, a ja dumna, wyprostowana biegnę i udaję, że kicam lekko jak sarenka.
Jak dobiegłam do końca do myślałam, że umrę....
Puls: milionpięćset, nogi jak galaretki, mięśnie mi drżały jak szalone.
Sarenka zmieniła się w hipopotama na lekcjach baletu.
Ale co tam! I tak byłam z siebie dumna!
A tu jedyne zdjęcie, które zrobiłam tego dnia.
Niestety w stylu " słitaśna focia w lustrze łazienki" z tym, że łazienki i lustra nie było to będzie "słit focia w szybie samochodu".



130/365
Dziś Młoda miała przedstawienie w szkole, na które oczywiście poszłam.
Ale nie byłabym sobą, gdybym nie porobiła Młodej i jej koleżankom głupich min...
Więc siedziałam na widowni i jej rozśmieszałam.
Chichrały się jak szalone.
Potem w ramach nagrody za super show zabrałam oba gremlinki na frozen yogurt.
Dziś znowu pracowałam do 23.00 więc po lodach i po kolejnym meczu Młodego, spełniałam ich wszystkie zachcianki dot wyboru kolacji.
I tak z Młodą poszłam na chińszyznę, a po odebraniu Młodego z nim na pizzę.
W domu oglądaliśmy film, bo w piątki zawsze jest movie night.
Na koniec  przyniosłam moje zachomikowane gigantyczne pudełko z lodami i trzy łyżeczki wbite bezpośrednio w lody.
Aż im oczy wyszły  z orbit.
-no bowls?????
-no bowls!! thats Ania's-friday-movie-night-relax-style :)
-wowwww.
-do you know why we're eating like this?
-CUS YOU'RE AWESOMEEEEE!!!!
-yes, yes i am.

Obsiedli mnie z obu stron i razem tacy przytuleni wyżeraliśmy lody prosto z pudełka.
Frajdę mieli niesamowitą.
Potem grzecznie dokończyliśmy film, mówię idziemy lulu i oni truptają do pokoi, gaszą światła, śpią.
W 5 minut jest cisza.
A hostka nie może ich czasem przez godzinę zagonić do łóżek i jeszcze mi wmawia, że Młody ma sugar rush, bo wczoraj zjadł pół ciasteczka i po cukrze robi sie nie do opanowania i nadaktywny.
Jak długo go karmię cukierkami to nigdy przy mnie nie miał, żadnej szajby z powodu cukru.
Ciągle mu powtarza, że on wariuje od cukru, więc Młody sam w to zaczął wierzyć.
Myślę, że ona i Mickiewiczowi by dysleksje wmówiła....
Dzień był super udany, bo hostów nie widziałam przez cały czas i miałam dzieciaki tylko dla siebie.
Nikt nas nie poganiał, nikt nas nie stresował i robiliśmy wszystko w naszym tempie.
Takie dni lubię :)




131/365
Dziś pojechałam z Patrycją zawieźć nasze paczki w miejsce zbiórki, z którego firma kurierska wysyła je do Polandii.
Potem wróciłyśmy do mnie i zaczęłyśmy bookować hotele na nasz road trip.
Po 5 godzinach sprawdzania, bookownia, obliczania mil, godzin, minut udało nam się wszystko zaplanować.
W następnym poście opiszę co i jak, a przede wszystkim gdzie będziemy.
Kot oczywiście sam się uwzględnił w tych planach...




132/365
Miał być ap meeting a nie było.
Bo PannaAnna i Patrycja niezależnie od siebie stwierdziły, że ten meeting jest dziś, czyli w niedzielę, a niestety nie był.
Był wczoraj.
Więc jako, że już byłyśmy w SF to postanowiłyśmy się przejść.
Gdzie nas nogi poniosą.
Powoli bez pośpiechu.
Doszłyśmy do włoskiej dzielnicy, gdzie zjadłyśmy lunch w iście burżujskim stylu, wypiły cappuccino, i dalej włóczyłyśmy się między domami.
I tak przez 3 godz.
Potem wyciągnęłam Patrycję na ulicę Lecha Wałęsy, która jest dwie przecznice od City Hall.
I tu miałyśmy niespodziewane spotkanie...
Otóż parę dni wcześniej Magda, czytelniczka bloga napisała do mnie, że wpada na chwilę do SF i czy może się spotkamy.
Niestety nam się to nie udało.
Przynajmniej nie celowo....
Idziemy z Patrycją na przejściu dla pieszych przy ratuszu i gadamy.
Przeszłyśmy na drugą stronę a tu nagle słyszę jak ktoś krzyczy coś co brzmi jak ANIAAAaaaaaa ,ANKAAAAAAAA!!!!!.
Ja głucha na dwa ucha, ale odruchowo się odwróciłam zobaczyć, kto gdzie krzyczy.
A tam po drugiej stronie pasów dwie dziewczyny stoją się śmieją i machają do nas.
Od razu rozpoznałam Magdę z jej zdjęcia na facebooku!
Zaczęłyśmy się wszystkie histerycznie śmiać z tego zbiegu okoliczności.
Dziewczyny powiedziały, że minęłyśmy się na pasach i one usłyszały, że ja gadam z Patrycją po polsku  i szybko połączyły fakty, że ja to ta Anka z bloga, więc zaczęły krzyczeć, żeby nas zatrzymać..
Takie wielkie miasto!
Tyle ulic!
No i zupełnie przypadkowo trafiłyśmy w okolice ratuszu i akurat na siebie trafiliśmy!
Jaki ten świat jest jednak mały.
Szkoda, że na Kevina Costnera nie mogłabym tak wpaść... ;)
Tak więc pozdrawiam Magdę i może następnym razem spotkamy się gdzieś na dłużej niż przebiegając po pasach :P



8 komentarzy:

  1. Ja na Twoim miejscu nie wiedziałabym czy sie cieszyc, że koniec, ze zobaczysz rodzine, ze dlugi trip przed Tobą po Hameryce itp., a z drugiej strony beczeć ze to koniec tej innej lepszej/gorszej amerykanskiej rzeczywiwstośći, że wracasz do Polski. Aha i życze Ci żebys spotkała Keevina Costnera. No bo jakże to, być w USA i go nie spotkać? :D :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. mam chociaż zdjęcie z jego gwiazdą w Hollywood :P zawsze coś :P

      Usuń
  2. Bloger zwariował. Jak nie widziałam aktualizacji Twojego bloga tak nie widziałam a dzisiaj - 16 powiadomień pod rząd! ;)
    Chciałam Ci tylko powiedzieć, że ostatnio zabrałaś mi prawie pół dnia! Siedziałam, czytałam, oglądałam Twojego bloga wzdłuż i wszerz (przyznaję się bez bicia, miałam trochę zaległości). Bez kitu jest to fajna sprawa na oderwanie się od rzeczywistości! Co Ty poczniesz po powrocie? Jakieś konkretne plany czy póki co wolne "do odwołania"?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. hahahaha no to faktycznie nieźle się zakutalizował :P co ja pocznę po powrocie...hmm.nie mam pojęcia... na pewno będę wrzucać posty z tysiąca rzeczy, których nie zdążylam jeszcze opisać :) i mam nadzieję, że jakąś pracę znajdę...bo wracam goła i wesoła :D

      Usuń
  3. Jak zwykle świetne fotki, cóż mogę dodać ;D Tak szybko to zleciało... Niedawno pisałaś, że jeszcze pół roku musisz wytrzymać, a tu już niecały miesiąc!Jak ten czas szybko leci. A co do powiadomień o postach to miałam tak samo jak Coraline ;D Ale co tam, ważne, że odblokowało się.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. grunt, że się odblokowało :) a czas leci tak, że zostało mi już tylko 17 dni u organicznych!! nie wierze po prostu :P

      Usuń
  4. Ha, to musi być ciekawe, wracać po takim okresie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. to jest bardziej przerażające niż ciekawe :P

      Usuń